Bielsko-Biała, 13.04.2025
Niedziela Palmowa
Wspomnienie o profesorze Włodzimierzu Fijałkowskim.
Zawdzięczam mu bardzo wiele. Zarówno w mojej drodze zawodowej, jak i w naszym życiu małżeńskim i rodzinnym. Po raz pierwszy zetknęłam się z jego słowem w broszurce zakupionej w aptece pt. „O miesiączkowaniu i jego zaburzeniach”. Mam ją zresztą do dziś, jak większość książek profesora. Wydana na papierze z makulatury, więc tania i dostępna dla studentki I roku medycyny, napisana prostym, jasnym stylem, przekonująca w swojej logice, stała się dla mnie punktem wyjścia do zrozumienia i późniejszej fascynacji naturalnym przebiegiem cyklu kobiecego. Był to także wstępny krok do akceptacji naturalnej regulacji poczęć, opartej wg profesora na cyklu kobiecym, ale angażującej także męża do podejmowania decyzji i świadomych zachowań obojga w zależności od planów prokreacyjnych w każdym cyklu od nowa. A nawet, jak pokazała praktyka naszego małżeństwa, w każdej chwili danego cyklu. Stąd wolność i świeżość tej wspólnej drogi, która skądinąd nie zawsze była łatwa. Wtedy zaczęło się jej poznanie i przekonanie, że świadomość płodności i korzystanie z niej w wolności jest jedyną uczciwą drogą w tej kwestii.
Zawdzięczam też profesorowi ekologiczną wizję terenu płciowości, której nie należy w żaden sposób niszczyć, ani zaśmiecać. Ogromnie ważna była precyzja w używaniu słów, na którą zwracał uwagę. Ta jego wizja, wraz z pewną nauką Kościoła o antykoncepcji i ogromnym pragnieniem przyjmowania Jezusa w codziennej Eucharystii, poprowadziły nas do wyboru naturalnego planowania rodziny i praktykowania go pomimo ogromnej trudności w zachowaniu przerw we współżyciu, zwłaszcza na początku małżeństwa. Piękne było to, że mówił o wstrzemięźliwości, a nie abstynencji. Tego słowa wręcz nie znosił w tym kontekście.
Podobnie zawsze podkreślał, że dziecko poczęte nie jest „nienarodzonym”, bo to tak, jakbyśmy o sobie mówili „nieumarli”. Zawdzięczam mu więc także bardzo poważne i realistyczne traktowanie najmniejszych dzieci, już od samego początku ich zaistnienia. Takie podejście towarzyszyło mi przez całą moją drogę specjalizacji. Chciałam zostać ginekologiem-położnikiem z szacunku dla kobiet, zwłaszcza kobiet rodzących, chciałam pomagać im oraz ich najmniejszym dzieciom. Kiedy budziły się we mnie wątpliwości związane z niewysokim wzrostem i małą siłą fizyczną, to poznany wtedy osobiście profesor, sam drobnej postury, zachęcił mnie do wyboru tej specjalizacji. Spotkaliśmy się zresztą kilkakrotnie i pomógł mi także, kiedy już po studiach próbowałam rozpocząć wybraną specjalizację i w kilku miejscach mi odmówiono, a nawet wydawało się to niemożliwe zupełnie. Pomógł mi przez to, że powiedział: „u Boga wszystko jest możliwe”. W ten sposób przywrócił mi nadzieję, że jeśli Bóg tak chce, to zostanę położnikiem. Mimo tego, że ukończenie specjalizacji, także kilkakrotnie „wisiało na włosku”, jednak się dokonało. Dziękuję za to Bogu i profesorowi, który tak pięknie pisał o darze rodzenia, że mnie samą napełnił mocą do jak najpiękniejszego udziału w narodzinach naszych dzieci, łącznie z porodem najmłodszej córki w domu. Profesor uważał, że jest to najwłaściwsza nisza ekologiczna dla tego wydarzenia. Starałam się też na sali porodowej w szpitalu, wspierać rodzące mamy i ojców dzieci, w jak najlepszym przeżywaniu tego trudnego przejścia z życia wewnątrzmacicznego na drugą stronę. Zaangażowałam się w zajęcia Szkoły Rodzenia, żeby przekazywać parom jego doświadczenia z łódzkiej Szkoły dla Rodziców. Profesorowi zawdzięczam więc także całą moją drogę zawodową, którą można by streścić określeniem pro life. Jestem instruktorem metod rozpoznawania płodności (angielskiej i Rötzera) po to, żeby przekazywać pacjentkom ten dar, jaki sama odkryłam w naszym małżeństwie. Razem z moją ukochaną siostrą Anną, stworzyłyśmy w naszym mieście Poradnię Naturalnego Planowania Rodziny, która zmieniając wciąż lokalizację trwa już 30 lat. Nadal uczymy pary i nauczycieli metod, a to wszystko zawdzięczamy Bogu i profesorowi, który zapalił nas do tej idei i do pracy na rzecz jej realizacji wśród jak największej grupy ludzi.
Napisałam przede wszystkim o sobie, ale wydaje mi się, że wpływ jaki jeden człowiek wywiera na życie drugiego człowieka, najlepiej świadczy o jego wielkości, a raczej o świętości, ponieważ profesor nigdy nie uważał się za kogoś wielkiego. Ujmował swoją skromnością, przyjaznym uśmiechem, gotowością do słuchania, jasnością wypowiedzi, precyzją słów, zgodnością głoszonych idei z własnym życiem. Dziękuję Dawcy Darów, że postawił profesora Włodzimierza Fijałkowskiego na mojej drodze życia i że jego osoba wywarła tak wielki wpływ na jej przebieg. Zresztą nadal proszę go o pomoc w pracy, w trudnych sytuacjach pacjentek i w Bożym życiu dla naszych córek, ich mężów i dzieci i ich dzieci aż do ostatniego pokolenia
Monika Małecka-Holerek
lekarz, specjalista ginekolog - położnik











