Film "Epokowe przesłanie prof. Fijałkowskiego"
Film "Rozmowa z Małym Jasiem"
Film "Jako człowiek odmawiam"
Film "Włodzimierz Fijałkowski - wierny przysiędze Hipokratesa"
Film "Jakie kwiaty dla prof. Wł. Fijałkowskiego?"

Fragmenty książki prof. Włodzimierza Fijałkowskiego,

Droga do Prawdy

Podróże kształcą. Na pewno. Kształcą przez to, że umożliwiają poznawanie świata i ludzi. Może przede wszystkim siebie. Spokojnej refleksji sprzyja podróżowanie tym samym szlakiem. Opanowanie sposobu poruszania się na dobrze znanym terenie, z zachowaniem maksymalnego bezpieczeństwa jazdy, toruje drogę myśleniu. To uzupełniające odkrycie zawdzięczam właśnie swym rowerowym wędrówkom.

Od kilku lat zdążam tą samą drogą do niezmiennego celu: jest nim Prawda. Słowo to napisałem z dużej litery z dwóch powodów. Jeden z nich jest oczywisty: to oryginalna nazwa wsi, odległej o osiemnaście kilometrów od mego miasta. Na obrzeżu wsi Prawda płynie cichutko rzeczka Dobrzynka (najwidoczniej od słowa Dobro). Nie brakuje też Piękna, wystarczy rozejrzeć się dookoła. Harmonia nas otacza, ona jest stworzona; odnajdując ją możemy się do niej włączyć.

Różne drogi wiodą do Prawdy. Droga, zwana tu „moją” drogą, zaczyna się u bramy domu, w którym mieszkam, a kończy na furtce wprowadzającej w obręb posesji oznaczonej numerem 3a, usytuowanej na samym początku wsi. Na całą trasę składa się wiele odcinków różnych dróg miejskich ulic, międzynarodowej szosy, dróg wiejskich i dróżek całkiem prywatnych. Jakkolwiek nie ma tu ani odrobiny mojej własności, cała ta droga jest przecież moją drogą do Prawdy. Przez całe lata nie spotkałem nikogo, kto podążałby obok mnie tą samą drogą od początku do końca.

Moja Droga do Prawdy

Do mojej Prawdy prowadzi wiele dróg. Tutaj także słowo „moja” nie oznacza własności. Owszem, mieszkańcy wsi nazywają przyległe do ich domostw grunty – swoją ziemią. I słusznie. Syn mój, Paweł, w ten sam sposób określa teren, na którym zbudował domek rodzinny, oraz przyległe do niego pola. Wystarczy jednak nieco szerzej otworzyć oczy i pomyśleć chwilkę, by odkryć głębsze prawo własności. Dostrzegł je Stefan Żeromski, którego myśl utrwalona na wielkim kamieniu u stóp Gór Świętokrzyskich: „Puszcza jest niczyja nie moja, nie twoja, ani nasza, tylko Boża, święta”. Nie sam zapis, dokonany w Urzędzie Gminnym, ale usynowienie pozwala poczuć się dziedzicem dóbr pochodzących od Ojca Niebieskiego.

Pierwszy odcinek drogi do „mojej” Prawdy nazwałbym treningiem sprawnego poruszania się po zatłoczonych jezdniach. To trening uwagi, szybkich skrętów szyi i roztropności. Odcinek drugi, to odkrywanie piękna. Rozpoczyna go aleja wysadzana drzewami, przedłuża ścieżka okalająca skrawek pola obsianego żytem, uzupełnia przeskok przez tory tramwajowe i wjazd na teren parku miejskiego. Biegnący wśród zieleni chodniczek prowadzi na most przerzucony nad zaporą spiętrzającą wodę w stawach. Ostry zapach wodorostów przywołuje na pamięć dzieciństwo związane z wodą. Wisła, jezioro Czarne w okolicy Włocławka, stawy rybne dzierżawione przez wujka Franciszka...

Odtąd znajduję się już na łonie natury. Wsłuchuję się w szum spadającej wody, jakże różny od warkotu silników i zgrzytu tramwajów na zwrotnicach. Z ciszy wyłaniają się subtelne odgłosy przyrody: świergot ptaków, pluskanie ryb, szelest dzikich kaczek w szuwarach. Z parku wjeżdżam na drogę biegnącą przez wieś o sympatycznej nazwie Nowa Gadka.

W połowie wsi wyboista droga zmienia nawierzchnię na gładki asfalt. Od razu zjawia się miłe odczucie komfortu jazdy. Pusto.

Można oderwać wzrok od jedni i rozejrzeć się po okolicznych polach. Jest wczesna wiosna. Zieleni się żyto. Pachną łąki. Najwyraźniej słyszę śpiew ptaków. Wypatruje ich jednak na próżno. Czy musze koniecznie doszukiwać się we wszystkich zjawiskach zależności przyczynowo-skutkowych? Czy nie mam tego dość na co dzień? Odbieram to zwyczajnie: słyszę, jak pola i łąki śpiewają, i poszerzam w sobie strefę ciszy.

Wkrótce pojawiają się pierwsze domy następnej wioski. Po prawej metalowy krzyż przywołuje wspomnienie Męki Pańskiej. Za najbliższym zakrętem ukazuje się – z dala widoczna – kapliczka z figurą Niepokalanej, ozdobiona wstążkami rozchodzącymi się promieniście od szczytu postumentu do obramowania płotu. Wargi zaczynają szeptać pod Twoją obronę...” Odtąd, jak okiem sięgnąć, już tylko pola i rzędy drzew na miedzach. Ziemia pachnie. Cisza.

Przejeżdżam mostek na Dobrzynce i skręcam w lewo na ostatni odcinek drogi. Droga wyboista, ale ze ścieżką na poboczu. Z dala widzę słup, a na nim tablicę z nawą wsi. Jestem w Prawdzie.

Życie w Prawdzie

Jakkolwiek Prawda jest małą wsią zamieszkałą przez kilkadziesiąt rodzin, życie tamtejszych rolników stanowi dla mnie tajemnicę. Cóż mogę wiedzieć o ich problemach bytowych i rodzinnych, o ich radościach i smutkach?

Dom, który stanowi przystań dla moich rowerowych wycieczek z miasta, jest położony na samym początku wsi. Zbudowany na wzgórzu porośniętym sosnami, przyciąga oko wędrowca idącego drogą (...)

Oparłem rower o ścianę domku, już wcześniej zauważony przez Moniczkę, biegającą w towarzystwie młodszego brata, Tomaszka. Mama pracuje w domu, tata w warsztacie. Nie chcąc przeszkadzać dorosłym w ich codziennych czynnościach, udaję się do piaskownicy. To bardzo spodobało się dzieciom. W pewnej chwili trzyipółletnia Monika ustawia garnuszki na blaszanej kuchni i realizuje swój pomysł na daną chwilę: „Dziadziuś – zwraca się do mnie – ty będziesz moim mężem, ja CI ugotuję obiad”. Po czym wskazuje na Tomka i dodaje: A to będzie nasze dziecko”... Zanuciłem refren piosenki: Rodzina jest podarowaniem siebie, wzajemnym służeniem...”

W taki sposób Monika zupełnie nieoczekiwanie pomogła mi w pogłębianiu problemu przysposobienia do życia w rodzinie, problemu rozważanego przeze mnie dziś podczas jazdy sprzyjającej twórczemu myśleniu. Właśnie przed kilku miesiącami ukazał się podręcznik –dziwoląg, który u autorów obnażył absolutny brak zrozumienia, czym jest rodzina i jakie funkcje są z nią najściślej związane. Ujawnił się tu podstawowy błąd obserwowany już od dawna w medycynie, która zdaje się zapominać, że nie do niej należy poprawianie natury, lecz uzupełnianie jej w tych przypadkach, w których ona sama nie jest w stanie zrealizować swego modelu. Analogicznie rzecz dzieje się z przedmiotem nauczania o życiu w rodzinie, który próbuje się wdrażać bez szukania i naśladowania wzorców wypracowanych w niej samej.

Po chwili wyłonił się zza drzew Paweł. Dochodziła godzina dwunasta. Stanęliśmy w kręgu i wspólnie odmówiliśmy słowa Zwiastowania Pańskiego.

(...)

Komu ciąży?

Droga do Prawdy odsłania swe uroki, skoro tylko człowiek wyrwie się z zatłoczonych pojazdami miejskich ulic i znajdzie się w sferze ciszy, zieleni, rozległych pól i łąk. Lekki powiew wiatru działa orzeźwiająco na umysł. O świcie, ile w tobie piękna!

Powiedział ktoś, że zdrowie rodziny jest skarbem zbyt cennym, by oddać go w ręce samych tylko lekarzy. Dodałbym bez odrobiny złośliwości: zwłaszcza ginekologów i seksuologów. Istotnie, medycyna – jak zapewne każda inna specjalność – nie jest wolna od skrzywień. Nie nowe to spostrzeżenie, skoro już w starożytności mówiono: medice, cura te ipsum (lekarzu, ulecz samego siebie). W tym uzdrawianiu samego siebie któż może pomóc profesjonalistom, jeśli nie profani.

Wczorajsza rozmowa z młodą kobietą, będącą w stanie odmiennym, pomogła mi zrozumieć, jak wielką rolę spełnia dobre nazewnictwo. Moja rozmówczyni uwrażliwiła mnie na słowo „ciąża”. W przychodni powiedziała mi: „Panie doktorze, mnie nic nie ciąży!”

Istotną przyczyną zmian zachodzących w organizmie kobiety w organizmie kobiety w okresie dziewięciu miesięcy jest poczęte dziecko. To ono – poprzez swój układ hormonalny – odmienia ją. Pojawia się senność, utrzymuje się obrzmienie piersi, inaczej reagują zmysły, zwłaszcza smaku i powonienia. Jeśli oboje z mężem świadomie zaprosili dziecko do życia, wówczas odmieni ono także i ojca. Wszak oboje stanowią „jedno ciało”.

Lekarz rzadko obraca się w kręgu tych pojęć. On interesuje się stanem zaawansowania ciąży, czyli zmianami zachodzącymi w organizmie kobiecym. Słowo ciąża zawiera negatywną sugestię w stosunku do dziecka, sprawcy jej niedomagań i zagrożeń. Moja rozmówczyni uwolniła się od ogólnie przyjętego schematu, biegunowo zmieniając punkt odniesienia. W odpowiedzi na stwierdzenie: „Pani jest w czwartym miesiącu ciąży” odrzekła: „Moje dziecko kończy pojutrze trzynaście tygodni”. Nietrudno mi było uśmiechnąć się do niej i dodać: „Miło mi, że mogłem się od Pani czegoś nauczyć. Dokonane przez Panią odwrócenie spojrzenia potwierdza możliwość pedagogicznego oddziaływania światłych laików na specjalistów obciążonych swoistym patrzeniem na świat”.

W lekarskim słowniku słowo „dziecko” z trudem zdobywa sobie prawa obywatelskie w odniesieniu do pierwszych dziewięciu miesięcy życia. Tymczasem zwykli ludzie rozumują bardzo prosto; skoro jest się do końca życia dzieckiem swoich rodziców, zapewne zaczyna się nim być od chwili poczęcia. Dla dziecka słowo to, przyznawane tylko człowiekowi, ma ogromne znaczenie. Pamiętajmy, że jest to istota mała, naga i bezbronna.

Czując się niezagrożonym na szerokiej i pustej drodze, dałem się pochłonąć myśleniu. Najwidoczniej musiałem przy tym zjechać w stronę środka jezdni, skoro dobiegł moich uszu krótki sygnał klaksonu. Natychmiast skierowałem rower do prawego brzegu asfaltu, podniosłem rękę, by tym znakiem przeprosić kierowcę wyprzedzającego mnie auta, i na nowo zacząłem żyć chwilą obecną. (...)

Jestem ciałem

(...) Dziś nurtuje mnie pytanie: jakie jest moje – człowieka – miejsce w otaczającej przyrodzie? Bez wątpienia jestem jej cząstką. I oto cząstką najlepszą: o tym nie wolno mi ani wątpić, ani zapomnieć. Natomiast jeden podstawowy warunek musi być spełniony, a mianowicie życie harmonizujące z przyrodą.

„Życie w zgodzie z przyrodą” oznacza przede wszystkim: żyć zgodnie z własnym ciałem. Mam utwierdzać w sobie świadomość, że jestem ciałem. Mam utożsamiać się z ciałem. A gdzież moja dusza nieśmiertelna? Właśnie w ciele. Tylko ciało może ją wyrazić. Zatem stopień uduchowienia mierzy się stopniem mego osobowego ucieleśnienia. Myślę, że najgroźniejsza perwersja rozumu polega na ucieczce od ciała.

Tak to w piękny, słoneczny dzień przyroda pomogła mi jakby na nowo odkryć wielką wartość i godność ludzkiego ciała. Skrzywione myślenie o ciele ma długa historię. Myśl ludzka wyraźnie izolowała się od ciała i przez to nie nadążała za rozumieniem jego funkcji. Stad wzięły się dziwne nazwy nadane człowiekowi: animal sociale lub animal rationale (zwierzę społeczne lub zwierzę rozumne). Jeśli człowiek miałby być zwierzęciem, to te przymioty dodane do zwierzęcości uczyniłyby z niego istotę koszmarną. Wyobrażam sobie normalne zwierzę zaczynające się uspołeczniać po ludzku albo reformować logikę swoich zachowań na ludzka modłę. Na szczęście to tylko science fiction. Określenia te oddają jedynie tę prawdę, że ludzki umysł broni się uporczywie przed uświadomieniem sobie, kim człowiek jest naprawdę. Nie chce wiedzieć, że człowieczeństwo obejmuje cały jego byt, całą osobowość zawartą w ciele i że dusza wyraża się wyłącznie przez ciało. Uduchowienie oznacza nową jakość całej istoty ludzkiej. Bycie istotą wolną, zdolną do dokonywania wyborów w ciele i poprzez ciało jest możliwe wyłącznie w „nowym ciele” – ludzkim ciele. Człowiek musi uwierzyć w całkowitą odmienność od zwierzęcia. Odkrycie znaczenia ciała jest koniecznym warunkiem autentycznej i wszechstronnej samorealizacji.

Gdy człowiek mówi: „mam ciało” pozostawia sobie w domyśle: „mogę go używać według własnych wyborów”. Człowieku, chciałoby się krzyknąć, zauważ że Ty jesteś ciałem! Istnieć jako człowiek oznacza nie mieć w sobie nic ze zwierzęcia., być w całości kimś innym. Stąd też porównywanie upadłego człowieka do zwierzęcia jest głębokim nieporozumieniem. Jakże często słyszy się: „upił się jak świnia”. W tym i w analogicznych sformułowaniach zawarte są równoczesne: całkowita niewiedza, kim jest człowiek, oraz bezmyślne krzywdzenie zwierząt.

Za chwilę skręcam w lewo, na ostatni odcinek drogi wiodącej do Prawdy. W nozdrzach czuję zapach łąk i pól, które żyją pełnią wiosny.

Odpowiedź na wezwanie

(...) Wracam do wczorajszych rozważań, które teraz tworzą rzeczywistość w mojej chwili obecnej. Myślę o powołaniu. Zastanawiam się, dlaczego słowo to zdaje się odnosić tylko do niektórych ludzi, wyróżniających się swą pozycją społeczną, rodzajem pracy czy niezwykłą formą zaangażowania w jakieś dzieło. Skoro każdy człowiek jest istotą jedyną i niepowtarzalną, skoro został uczyniony przez Stwórcę odrębnie a nie taśmowo, jak to zauważył wielki dominikanin, ojciec Jacek Woroniecki, nie mógł równocześnie nie zostać powołanym do jakichś zadań, dla niego przewidzianych. Stąd nie da się myśleć o powołaniu inaczej, jak tylko w powszechnym tego słowa odniesieniu.

„Poczuć się powołanym” nie oznacza niczego innego, jak tylko odpowiedzieć na wezwanie. Odpowiedzieć najprościej, a więc językiem biblijnym: „Oto jestem, Panie”. Człowiekowi cieleśnie zdrowemu najwięcej cierpienia przynosi świadomość, że nie jest nikomu potrzebny. Tylko pytanie czy taka sytuacja może kiedykolwiek istnieć naprawdę. Już sama myśl tak sformułowana wykazuje podstawową sprzeczność z – logicznie wyprowadzonym z aktu stworzenia – wnioskiem, że Pan Bóg obejmuje swą miłością każdego człowieka osobno i dla każdego z nas ma swój plan. Wypełniając ten Boży plan, a nie plan przez siebie wymyślony, człowiek najpełniej urzeczywistnia siebie.

Myśl ta wydała mi się tak ważną, że musiałem się przy niej zatrzymać. Zsiadłem z roweru i rozejrzałem się wokoło. Uświadomiłem sobie wówczas, że pogoda okazała się łaskawsza niż jej zapowiedź. Mgła opadła już na powierzchnie pól, oziminy pokryły się rosą. Słońce opromieniało swą jasnością otaczający świat.

W obliczu przyrody trzeba myśleć konkretnie i syntetycznie zarazem. Jeśli mówię o człowieku, zawsze muszę zaczynać od siebie. Tak więc nie o to chodzi, abym własna wolę wypełniał, ale o to, abym się własnej woli wyrzekł. W tym objawia się istota powołania, powołania każdego człowieka. Dziw, że najprostsze stwierdzenie wydaje się aż tak rewelacyjne!. Dlaczego tak jest? Odpowiedź przychodzi sama: oczywistość zaciera się przez to, że na różne sposoby utrudniam sobie odkrywanie danego mi Planu Bożego, uporczywie trzymając się własnego. (...)

Rodzić się na nowo

Zastanawiające, skąd bierze się poczucie świeżości, jaką odczuwam w czasie każdej wyprawy rowerowej, mimo poruszania się ciągle na tym samym szlaku. Jak dotąd nie wkradło się tu nic z monotonii czy nudy.

Wyjaśnienie nie nastręcza specjalnych trudności. Niezmienność samej trasy idzie w parze ze zmiennością dotyczącą ludzi i pojawiających się sytuacji. Zresztą nawet ci sami ludzie widywani w trakcie przejazdu przez kolejne wioski, w każdej porze roku wyglądają inaczej i wykonują coraz to inne zajęcia. Upływ czasu widać szczególnie na dzieciach, które rosną szybko i którym przybywa rodzeństwa. Dzieci wiejskie w tych stronach mają miły zwyczaj pozdrawiania dorosłych. Wołają zza płotów: „Dzień dobry!”

Nade wszystko jednak widać zmiany w przyrodzie. Zaznacza się to szczególnie wiosną, kiedy pola przypominają szachownicę złożona z prostokątów, na których intensywna zieleń ozimin kontrastuje z szarością kiełkujących zbóż jarych. Łąki budzą się do nowego życia. Pojawiają się nowe zapachy. Wzmaga się śpiew ptaków niewidocznych dla oka, a tak bardzo obecnych w krajobrazie.

Odradzanie się przyrody przywołuje na pamięć niezwykłą rozmowę Jezusa z Nikodemem o rodzeniu się na nowo [J 3,1 – 14]. Rodzenie zawsze kojarzy się z intensywnością zmian zachodzących w pierwszej, wewnątrzmacicznej fazie życia. W ciągu tygodnia pojedyncza komórka, powstała z połączenia się z plemnika i jaja, przekształca się w zarodek zdolny do samodzielnego zagnieżdżenia się w wyściółce macicy. Już na tym etapie rozwoju zarodek sygnalizuje matce swą obecność, uruchamiając u niej procesy, uzasadniające nazwę „stan odmienienia”.

Siedmiodniowa istota wykazuje tak znaczne zróżnicowanie struktury anatomicznej, że sama „wybiera” odpowiednie miejsce, by zapewnić sobie tlen i pożywienie dla dalszego rozwoju. Przestrojenie matczynego organizmu jest wyrazem zmian przystosowawczych, chroniących poczęte dziecko przed jego odrzuceniem jako „obcego ciała”. Przecież jest ono istotą całkowicie inną, niepowtarzalną. Jest nowym wyodrębnionym terenem metabolizmu.

Wśród objawów wyrażających owo przestrojenie organizmu na szczególną uwagę zasługują właśnie te, które zauważa każda matka, jeśli tylko liczy się z ewentualnością poczęcia i nadaje sygnałom mylnej interpretacji. Już po upływie tygodnia od zainicjowania życia dziecka pojawia się uporczywa senność, obrzmienie piersi i wrażliwość brodawek. Występują też charakterystyczne zmiany w odbiorze zapachów i smaków. Są to objawy, na które „liczy” maleńki zarodek. Liczy, że dzięki nim zostanie zauważony i doczeka się upragnionej odpowiedzi: „jesteś, czuję cię i wraz z ojcem obejmujemy cię naszą miłością”.

Jeśli maleńtas kieruje do matki zbyt intensywne bodźce, może się narazić na błędną ocenę objawów. W przypadku nudności i wymiotów matka gotowa jest pomyśleć o ewentualności wystąpienia u niej owrzodzenia żołądka lub dwunastnicy i zgłosić się na badanie do rentgenologa. Jest zbyt mały, by przewidzieć, że dorośli mogą być zdolni do tak nieprawdopodobnych pomysłów. Chciałoby się mu podszepnąć: dzieciątko, miej się na baczności i nie wysyłaj zbyt intensywnych sygnałów, bo mogą być mylnie odebrane. Licz się z realiami. Zważ, że logika dorosłych bywa osobliwa. Oni już dawno utracili tę prostotę czucia i myślenia, która jest twoim udziałem w najcudowniejszym – wewnątrzmacicznym okresie życia, kiedy ty sam zachowujesz się tak prostolinijnie i sensownie. Myślisz zwyczajnie: skoro mnie zaprosili do przyjścia na świat, to chyba oczekują pojawienia się objawów potwierdzających te oczekiwania. Nie bierzesz pod uwagę zdolności dorosłych do wikłania rzeczy prostych. Mierzysz ich swoja miarą. Twój trzydziestoośmiotygodniowy okres rozwoju w łonie matki wypełnia życie w harmonii z naturą. By tę harmonię odzyskać, twoi rodzice muszą wpierw narodzić się na nowo.

(....)

Powiedzieć życiu: TAK

Pogodna aura wczesnej zimy pozwala korzystać z uroków jazdy na rowerze. Śnieg stopniał, wiatr osuszył jezdnię. Mżawka, jak powiadają dobrze wpływa na cerę. Tak więc wszystko zachęca, by udać się w podróż do Prawdy.

Rozglądam się wokół. Wzrok obejmuje pola pokryte śniegiem, który tutaj utrzymuje się dłużej niż w mieście. Na niektórych zagonach zielenią się oziminy. Nieustanny cykl przemian warunkuje odradzanie się życia na ziemi. Widać jak na dłoni kierunek zachodzących procesów: od śmierci ku życiu. Ewangeliczne zalecenie, by zdobywać się na gotowość tracenia dla wyłaniającego się zysku pozostaje w harmonii z cyklem pór roku i ciągłą odnową życia z ziarna, które zapada w ziemię, obumiera i przynosi owoc stokrotny.

Chłonąc ukazane w przyrodzie piękno i mądrość Stwórcy, myślę o współczesnym człowieku, któremu za mało jest żyć. On chce użyć burząc ład panujący w kosmosie, ściąga na siebie śmierć. Zamiast umierać w sobie, by rodzić nowe życie, niszczy je w sobie.

Tak oto jadąc w dżdżysty poranek poddaję się urokom bliskiego kontaktu z widokiem pól i łąk, wśród których wije się droga prowadząca mnie stale do Prawdy. Jestem pod silnym wrażeniem dwóch spotkań, które zdarzyły się tego samego dnia. Pierwsze – za pośrednictwem poczty – było spotkaniem z kobietą w głębokiej depresji po dokonaniu „zabiegu”. Zmusiły ją to tego okoliczności, głównie zachowanie się męża, który ostro sprzeciwił się i zaczął pić na umór, przerażony perspektywą urodzenia się trzeciego dziecka. Nie wytrzymała tego nacisku, uległa...

Drugie spotkanie odbyło się w przychodni. Zgłosili się oboje. On był milczący i zawstydzony, chował się za plecami żony. Za to ona była rzeczowa i ofensywna. Powodem konfliktu małżeńskiego i w tym przypadku było niezamierzone poczęcie się dziecka z tą wszakże różnicą, że tym razem do zniszczenia poczętego dziecka parła kobieta, zaś mąż wszelkimi siłami starał się temu przeszkodzić. Chciał dobrze, ale niewiara w skuteczność podejmowanych działań i niski próg frustracji spowodowały jego załamanie się. W czasie pracy kolega pomógł mu znaleźć ulgę w alkoholu. Po pijanemu wszczął dziką awanturę, za co dyscyplinarnie zwolniono go z zakładu. Nagle rodzina pozostała bez środków do życia. Wówczas to doszła do głosu moc, jaką Pan obdarzył kobietę. Przecież to ona ma być pomocą dla męża. Osoba będąca pomocą musi być silniejsza od tej, której ma pomóc. Nie zastanawiając się długo zmobilizowała kilku ludzi z telefonu zaufania, wzięła od lekarza zaświadczenie o stanie ciążowym i udała się do dyrekcji zakładu. Dyrektorowi oświadczyła, że to ona jest winna wszystkiemu, a nie jej mąż, a więc kara należy się jej, a nie mężowi.

J. Guitton sięgnął głęboko do psychiki mężczyzny określając go jako tego, który „jest mocny wobec rzeczy, lecz słaby wobec siebie”. Stąd ucieczka w jakiś rodzaj niemocy. Nazwanie alkoholizmu chorobą jest poprawne z pozycji medycyny, ale to szczególny rodzaj choroby. Właśnie w tę chorobę ucieka człowiek wówczas, gdy nie stać go na trzeźwe działania w trudnej sytuacji życiowej. Nie demonizując samego alkoholizmu należałoby przeciwdziałać mechanizmom znajdującym się u podstaw nałogu.

Odrzucenie ufania w siebie, gdy ono staje się koniecznością wobec trudności rozwiązywania jakiegoś konfliktu w sposób właściwy, doprowadziło w pierwszym z omawianych tu przypadków do zabicia poczętego dziecka i ciężkiej depresji żony, a w drugim do poważnej kolizji męża w zakładzie pracy z perspektywą utraty środków do życia. W tym drugim przypadku dziecko ocalało i wszystko wskazuje na to, że rodzina się odrodzi i więź pomiędzy małżonkami zostanie umocniona.

Człowiek w pierwszej fazie życia jest mały, nagi i bezbronny. Jakkolwiek bezbronny, może być sprawcą wielkiego, pozytywnego przełomu w rodzinie. Trzeba tylko pozwolić mu żyć.

(---)

Nic nie musisz, wszystko możesz

Podróżowanie do Prawdy stało się moim nawykiem. Już sam fakt, że mogę do niej zdążać, napawa mnie ogromna radością, a rower urasta do miana najwspanialszego pojazdu na świecie. Zaraz po śniadaniu wydobywam go z komórki i ruszam w drogę.

Skoro tylko skończył się łomot wyprzedzających mnie samochodów, zacząłem słyszeć śpiew skowronków, równocześnie została odblokowana możliwość myślenia. Przede mną spotkanie z młodzieżą, którego temat określają dwa alternatywne słowa: musisz – możesz. Zapach idący z pól pobudził wyobraźnię. Wydaje się to dziwne, ale dopiero dziś uświadomiłem sobie, że cały horyzont, jaki się przede mną odsłania, zamyka las. Dobra widoczność pozwala stwierdzić to z całą dokładnością.

Nagle uświadomiłem sobie jasno, że dobro nigdy nie zniewala. Gdy sięgam po dobro, wybieram. Uczynienie czegoś wartościowego nie pociąga za sobą przymusu kontynuowania tego dalej. Raczej przeciwnie, poprzeczka podnosi się wyżej i stawia mnie przed nowymi, niekiedy jeszcze trudniejszymi wyborami. I w tym wszystkim pozostaję wolny. Mam świadomość, że mogę, a nie muszę.

Zło wymaga jedynie przyzwolenia. Zgodziłeś się, o resztę nie musisz dbać. Dalej potoczy się wszystko już własnym rozpędem. Początkowo nawet łatwość wyboru skłonny jesteś mylić z wolnością. Potem jednak zauważasz, ze opowiedzenie się za jednym – zrazu tym mniejszym – złem wiąże się logicznie z akceptacją tego większego. Nie upłynie dużo czasu, a zaczniesz dostrzegać, że stajesz się uzależniony: od ludzi, od sytuacji, od układów, od wcześniej podjętych decyzji. Tracisz wolność. Nawet nie wolność, lecz pierwotne złudzenie wolności. Coraz rzadziej możesz, coraz częściej musisz.

A tu wszyscy rozprawiają o wolności. Domagają się wolności wyboru tego czy owego. Ale widać skazę nawyku złych wyborów. Zdradza ich to, że większą uwagę przypisują samemu prawu wyboru, niż przedmiotowi tego wyboru. W dyskusji nad prawna ochroną poczętego dziecka zwolennicy aborcji protestują przeciw „przymusowi rodzenia”, jakby poród nie był naturalnym i samoistnym zakończeniem pierwszej fazy rozwoju dziecka w łonie matki. Głoszenie takiego nonsensu odsłania przymus myślenia (raczej krzyczenia)

wbrew elementarnej logice faktów. Tak oto zło zniewala. Już nic nie możesz, wszystko musisz. Musisz brnąć dalej w złym kierunku i zagłuszać w sobie głos wewnętrzny, który traci siłę przebicia.

Wszystko możemy. Stop, nie wszystko. Jest jeden wyjątek: śmierć. Musimy umrzeć. Bezdyskusyjnie. Ale poza tym wszystko, naprawdę wszystko – możemy. Ogromna jest przestrzeń naszej wolności. Jak długo wybieram dobro, nie grozi mi zniewolenie. Odkrycie, dokonane przez siebie osobiście, a nie tylko przekazywane przez kogoś: możesz się podźwignąć i wkroczyć na drogę przeżywania wspaniałej przygody życia. Poznasz smak autentycznej wolności. Gdy odnajdziesz się w niej, konkurencji nie wytrzyma nawet tak głośne hasło, jak „poznaj siłę swego pieniądza”. Zresztą – przy zachowaniu proporcji i równowagi – jedno drugiego nie wyklucza. (...)

We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.