Ewa Henryka KowalewskaHuman Life International Polska
Z prof. Włodzimierzem Fijałkowskim mieliśmy liczne kontakty tak ze względów zawodowych, działalności społecznej, jak i osobistej przyjaźni. Był absolutnie wyjątkowym człowiekiem! Drobnej postury, ruchliwy, życzliwie zainteresowany wszystkim, co działo się wokół niego. Zawsze pozytywny! Chętny do pomocy, życzliwy, serdeczny.Największą uwagę, wręcz troskę, poświęcał spotkanemu na swojej drodze człowiekowi, choćby go pierwszy raz w życiu widział, nawet przeciwnikowi, który był wobec niego nieżyczliwy.
W tamtych czasach nie było jeszcze telefonów komórkowych, ale aparaty tarczowe ze słuchawką. Jak dzwonił telefon, nie sposób było zgadnąć, kto będzie po drugiej stronie. Podnosił słuchawkę i z wielką, żywiołową wręcz radością wołał – Serdecznie witam! – chociaż jeszcze nie wiedział, z kim rozmawia. Jego radość życia i zaangażowanie wobec drugiego człowieka nie były pustą pozą, ale wynikiem postawy życiowej, z której emanowała zadziwiająca wewnętrzna radość i chęć służenia innym.
Pierwszy bezpośredni kontakt
Książki prof. Włodzimierza Fijałkowskiego czytałam po 1000 razy i jako studentka w Duszpasterstwie Akademickim w Gdyni, a może jeszcze bardziej jako młoda mężatka. Kształtowały pozytywną wiedzę i podejście do płodności, naturalnego planowania rodziny, poczęcia się dziecka, przeżywania okresu ciąży, przygotowaniai naturalnego porodu. Aby móc uczestniczyć w praktycznych zajęciach Szkoły Rodzenia, co wówczas było nowością, musiałam uzyskać zgodę dyrektora na wcześniejsze zwalnianie się z pracy i wyjazdy z Gdyni do Gdańska, bo tylko tam takie zajęcia się odbywały. Wiedziałam, jak jest to ważne z książek i wykładów Profesora. To było zupełnie nowe podejście do świadomie przeżywanego rodzicielstwa. Warto było!
Prof. Włodzimierz Fijałkowski był dla nas i naszego pokolenia, jak dobry, kochający ojciec. Wiele osób nazywało go swoim Mistrzem. Jego obecność: wykłady, artykuły i książki, dodawały nam sił, a lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte XX w. nie były wcale łatwe dla młodych małżeństw.
Po raz pierwszy „na żywo” spotkaliśmy się podczas wykładu, z którym został on zaproszony do naszego Duszpasterstwa Akademickiego w Gdyni. Był to rok 1975 lub 1976.To on pierwszy tłumaczył nam podstawy naturalnego planowania rodziny. Uczył nas pozytywnego patrzenia na Boży Dar seksualności i płodności. Mówił nam i racjonalnie argumentował, że życie dziecka trzeba chronić od poczęcia. Pokazywał na slajdach piękno rozwoju prenatalnego dziecka. To była wówczas zupełna nowość. Słuchaliśmy go z olbrzymim zainteresowaniem. Niczego nie narzucał, ale ukazywał piękno i możliwość dobrych wyborów. Jego przekaz zawsze był pozytywny! To pociągało nas młodych i miało olbrzymi wpływ na nasze życie, na nasze małżeństwa i rodziny...
Kolejnego dnia po wykładzie w Duszpasterstwie w Gdyni profesor miał wykład w sąsiedniej parafii w ramach spotkań Klubu Inteligencji Katolickiej w Gdyni, więc zafascynowani również tam poszliśmy. Po wykładzie mój mąż zabrał głos i powiedział kilka słów z punktu widzenia młodego, odpowiedzialnego mężczyzny, który otacza miłością i troską żonę i poczynające się dziecko. Prof. Fijałkowski wyskoczył zza stołu, podbiegł do niego i z wielką żarliwością, publicznie uścisnął mu dłoń, gratulując wspaniałej postawy – jednocześnie ją promując.Takie zachowanie było typowe dla Profesora.
Później nasze kontakty z prof. Fijałkowskim wynikały z naszego zaangażowania w Duszpasterstwie Rodzin i pracy w Poradnictwie Rodzinnym. Profesor bowiem nieustannie jeździł z wykładami po całej Polsce, nikomu nie odmawiał. Nasze środowisko mocno z tego korzystało. Dzięki temu prof. Fijałkowski pomimo skromnej postawy osobistej stał się w Polsce bardzo znany. Ceniono go również w Rzymie. Był członkiem Papieskiej Akademii Pro-Vita.
W 1993 roku powstało w Polsce (w Gdańsku) Human Life International - Europa, które jako element międzynarodowego ruchu pro-life podejmowało szeroką działalność i w Polsce i na Wschodzie. Zostałam dyrektorem tej organizacji. Potrzebowaliśmy pomocy prof. Fijałkowskiego – prowadził kursy dla liderów i wykładał na wszystkich organizowanych przez nas sympozjach i kongresach, To była bliższa, wieloletnia współpraca. On po prostu BYŁ!
Profesor był związany z Gdańskiem – tutaj na Akademii Medycznej zrobił doktorat, dopiero później przeniósł się do Łodzi. Zawsze z nostalgią przyjeżdżał do Trójmiasta. Lubił spędzać wakacje u córki w Sopocie i miał wielu przyjaciół. Przychodził wtedy do naszego biura HLI, siadał w fotelu i opowiadał. Chodził też na spacery do pobliskiego lasu i twierdził, że to mu pomaga w myśleniu i modlitwie. Dawał się zapraszać na, licznie wówczas organizowane przez nas konferencje, sympozja i szkolenia. Do dzisiaj spotykam liderów pro-life, którzy uczestniczyli w tych spotkaniach i prof. Fijałkowski nadal jest im bardzo bliski.
Wiedza, którą przekazywał, pozostawała na lata i w głowach, i w sercach. Właśnie w sercach ponieważ on ukazywał ją z wielką miłością do człowieka. Tego nie sposób zapomnieć. Pomimo upływu lat nieustannie jeździł wszędzie tam, gdzie go zapraszano. Nie znam przypadku, aby odmówił, chociaż wiązało się to z wielkim trudem. Za swoje wykłady zazwyczaj nie brał wynagrodzenia. Nigdy nie upominał się o nie. Robił to w ramach swojej służby człowiekowi i Panu Bogu.
W pełni zdawał sobie sprawę, że jego powołaniem jest krzewienie cywilizacji życia i miłości. Dzięki swojej pozytywnej postawie, pomimo licznych szykan, wyrzucenia z pracy i nacisków, koniec końców odniósł olbrzymi sukces zawodowy. Jak stracił pracę w szpitalu, pisał książki, artykuły. Opowiadał nam o tym. Zaangażował się w tworzenie Szkół Rodzenia, porodów rodzinnych, pozytywnego podejścia do wielkiego momentu rodzenia się dziecka. Nie przechwalał się – takie zachowanie było mu obce. Był skromnym, bardzo mądrym człowiekiem, lekarzem i katolikiem.
Nie zawsze było mu łatwo. Wróg atakował z różnych stron. Profesor był skromnym, zupełnie nieagresywnym człowiekiem, więc łatwo było go zaatakować czy nawet skrzywdzić. Nie obrażał się, starał się zrozumieć przeciwnika.
Ktoś kiedyś wymyślił, że Fijałkowski jest za aborcją, ponieważ jest przeciwny antykoncepcji. To oszczerstwo i kompletna bzdura wynikająca z „komunistycznej” mentalności. Propagandowo usiłowano nam wmawiać, że antykoncepcja zapobiega aborcji, chociaż w praktyce jest odwrotnie: im więcej antykoncepcji, tym więcej aborcji. Tak więc sprzeciw wobec antykoncepcji był w pełni słuszny u Profesora, który zdecydowanie nie zgadzał się na aborcję. Naturalne metody rozpoznawania płodności, których wytrwale uczył, nie są „katolicką antykoncepcją”. Nie niszczą płodności, ale pozwalają ją docenić i świadomie stanąć po stronie życia. Profesora te pomówienia jednak bolały, nie wchodził jednak w konfrontacje, ale cierpliwie robił swoje.
Twierdził, że nie rozumie tych ludzi i pytał nas: - Jak oni tak mogą? Przecież nieustannie tłumaczę, jak wielką wartością jest życie. Z czasem to pomówienie umarło śmiercią naturalną, bo nie miało żadnych podstaw. Chodziło chyba tylko o to, aby blokować jego nieustanne wyjazdy z wykładami i oddziaływanie na młodych.
Czerpał siłę z Eucharystii. O swoich przeżyciach duchowych nie mówił. Czasami zdradzał się tylko dosłownie jednym gestem czy słowem. Nie afiszował się ze swoją wiarą, ale jak było trzeba, jednoznacznie i spokojnie deklarował, że jest katolikiem. Jego wiara była jednak tak głęboka, że emanowała z niego nieustannie.
Jeżeli tylko mógł, codziennie uczestniczył we Mszy św. Podczas swoich podróży robił to dyskretnie, prywatnie lub brał udział w zaplanowanych uroczystościach. W jego parafialnym kościele w Łodzi podczas jego pogrzebu proboszcz pokazał miejsce pod amboną, gdzie można go było spotkać każdego ranka, a teraz siedzieliśmy my!
Poproszony o konsultację medyczną przygotowywanych tekstów i materiałów szkoleniowych zawsze terminowo wywiązywał się z zadeklarowanego zadania, niejednokrotnie radząc się także innych, zaprzyjaźnionych specjalistów. W ten sposób powstawały kolejne wkładki „Fakty Życia” ukazujące kolejne fazy rozwoju prenatalnego dziecka. Cieszyły go te piękne publikacje.
Poprosiłam go także, aby napisał „Rozważania Różańcowe w Obronie Życia”. Poczuł się zażenowany – dlaczego ja? Ostatecznie zgodził się i napisaliśmy je razem. Były one opublikowane w postaci ulotki oraz do dzisiejszego dnia można z nich skorzystać na stronie Klubu Przyjaciół Ludzkiego Życia:
https://www.kplz.pl/images/modlitwyInne/rozaniec_w_obronie_zycia/rozaniec1.html
Profesor był tak pozytywny, że w praktyce bardzo trudno było go pokonać. Krytykę, czy uwagi, przyjmował ze spokojem, życzliwie i kompetentnie. Podczas jednego z polemicznych programów w TVP ze znanym profesorem, zwolennikiem aborcji, który rzucał wiele własnych argumentów, prof. Fijałkowski zapytał: - A od kiedy człowiek? No i z uśmiechem wygrał batalię. Redaktor prowadzący stwierdził wówczas, że prof. Fijałkowski ma agresywność na poziomie zero! Prawda broni się sama –znakomicie o tym wiedział.
Siedząc w wygodnym fotelu w biurze HLI w Gdańsku powiedział mi kiedyś: - Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego oni chcą zabijać dzieci? Oni zupełnie nie pojmują, że ja nie mogę tego robić, ponieważ przeszedłem piekło Auschwitz i z doświadczenia wiem, jak bezcenne jest życie i zawsze trzeba je chronić, nawet za cenę własnego życia.
Opowiadał też, jak wybrnął z bardzo trudnej sytuacji, gdy po uchwaleniu ustawy aborcyjnej w 1956 roku pierwsza kobieta „nie dala się przekonać, aby ochronić życie poczętego dziecka”. Miał obowiązek wystawienia dokumentu z uzasadnieniem podjętej decyzji. – „Że odmawiam, to było dla mnie oczywiste, ale jak to uzasadnić!” – podkreślał. – „Długo nad tym myślałem” – mówił. „ jako katolik odmawiam! Tak, ale jakbym nie był katolikiem, to także bym się nie zgodził. Więc może – Jako lekarz odmawiam! – ale jakbym nie był lekarzem, to także nie mógłbym się na to zgodzić! I wtedy napisałem: Jako człowiek odmawiam! – czyli jako istota tego samego gatunku!” – dodał.
Z tego powodu doświadczał wielu szykan, wręcz prześladowań. Świadomie starał się nie antagonizować środowiska medycznego, ale mocno stał na swojej pozycji. Konsekwentnie nie zmienił specjalizacji – był i do końca został ginekologiem-położnikiem. Miał trochę szczęścia, a pewnie też i opieki Bożej, bo pomimo wszystko koledzy go bardzo lubili, a on starał się, jak mógł, nie antagonizować środowiska, ale wobec każdego być życzliwym i pomocnym.
Ostatecznie wyrzucili go jednak z Akademii Medycznej w Łodzi zarzucając, że „demoralizuje” młodych. Cóż, kontakt z takim lekarzem, jak prof. Fijałkowski, budził sumienia, a to za Komuny było nieakceptowalne.
Miał 4. dzieci i nie zarabiał tak wielkich pieniędzy, jak jego koledzy po fachu, którzy w praktyce prywatnej przerywali ciąże, budowali kolejne wille i jeździli najdroższymi samochodami. Prof. Fijałkowski własnego samochodu nie miał. Jeździł pociągami. W domu było skromnie. Profesor jednak nie zrażał się i zawsze znajdował jakąś pracę, aby związać koniec z końcem.
O swoich przeżyciach w Auschwitz-Birkenau i kolejnych obozach, które przeszedł, raczej nie opowiadał. Nie ukrywał też tego i wszyscy wiedzieliśmy, ze był więźniem obozu koncentracyjnego. Był czerwiec, gorąco i piękna pogoda. Profesor gościł u nas w biurze HLI, więc po południu siedliśmy na tarasowym balkonie, ciesząc się rozmową i coś tam jedliśmy. Profesor był w koszuli z krótkim rękawem. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam numer obozowy na jego ramieniu. Czułam się zażenowana i bałam się zapytać. Zrobił to ktoś inny. Profesor bez emocji w kilku słowach wyjaśnił, co to jest.
Wiem, że wiele osób, które przeżyły niemiecki obóz koncentracyjny, miały tak silną traumę, że nawiązywanie do tych koszmarnych wspomnień całkowicie ich blokowało i powodowało odnowienie potwornej psychicznej traumy. Starałam się więc omijać te trudne tematy.
HLI prowadziło wówczas wiele programów pro-life w Rosji. Był to okres Pieriestrojki i mieliśmy już dobre kontakty zarówno z Kościołem katolickim, jak i prawosławnym. W jubileuszowym roku 2000 na zalecenie soboru Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego został zorganizowany wielki kongres pro-life w Moskwie. Byliśmy zaproszeni! Więcej – poproszonomnie, abym namówiła do przyjazdu kilka znaczących osób z zachodniego ruchu pro-life. Udało się wówczas zaprosić państwa Barbaręi Jacka Willke z USA oraz namówić na wspólną wyprawę prof. Fijałkowskiego. Jego liczne książki były już przetłumaczone i wydane po rosyjsku, więc był gorąco oczekiwany i w Kościele katolickim, i w prawosławnym.
Profesor był bardzo przejęty tą wyprawą. Siedzieliśmy obok siebie w samolocie z Warszawy do Moskwy. Zapytałam go wówczas, czy pytania o jego przeżycia z Oświęcimia (tej nazwy używają Rosjanie), które mogą się pojawić, będą sprawiały mu przykrość i czy powinnam go przed nimi chronić? Uśmiechnął się i opowiedział kawałek historii ze swojego życia.
Gdy pracował w Akademii Medycznej w Łodzi, wysłano go na służbową delegację do NRD w celu nawiązania kontaktów i wymiany doświadczeń w dziedzinie medycyny, bo znał język niemiecki. Nie mógł odmówić, więc pojechał.
- W tamtym czasie język niemiecki powodował u mnie wielki stres – wszystko się automatycznie zaciskało – wracały koszmary obozowe – to było silniejsze ode mnie, ale starałem się tego nie okazywać – opowiadał.\W szpitalu goszczono go bardzo serdecznie. Nikt nie wiedział, że był więźniem Auschwitz. Wieczorem zaproszono go do domu jednego z lekarzy na kolację. Było bardzo miło i rodzinnie. Siedzieli w salonie całą rodziną i rozmawiali. Wtedy przyszedł mały chłopczyk, synek tego lekarza, z wielką ufnością władował się na kolana gościa i zaczął coś do niego mówić (oczywiście) po niemiecku.
- We mnie nastąpiła ta sama reakcja, co zawsze – pełny stres, blokada, zesztywnienie – i wtedy zdałem sobie sprawę, że to jest małe dziecko, całkowicie niewinne, które urodziło się już po wojnie. To dziecko zachowywało się zupełnie naturalnie, ufnie i mówiło w swoim języku, co oczywiste. To ze mną było coś nie w porządku, skoro tak na niego zareagowałem. Zrozumiałem i zrobiłem z tym porządek. Teraz już nie mam tego problemu. Jak chcą, to mogą pytać.
I pytali, zwłaszcza młodzi prawosławni. Byliśmy z wizytą w domu prawosławnego kapłana, który ma dwanaścioro dzieci. To była rodzina z tradycjami. Gościli Fijałkowskiego jak najcenniejszego gościa – świadka trudnych czasów i lekarza zaangażowanego w obronie ludzkiego życia. Fascynował ich. Zadawali wiele pytań i starsi i młodsi. Rozumieli się doskonale, chociaż potrzebne było tłumaczenie.
W Kościele katolickim (katedrze) na małej Gruzińskiej w Moskwie. odbyła się sesja Duszpasterstwa Rodzin. Uczestniczyło wielu ludzi. Organizował ją ks. prał. Andrzej Steckiewicz, który także przez wiele lat był w kontakcie z prof. Fijałkowskim.
Podczas prawosławnego kongresu w Moskwie wykład prof. Fijałkowskiego cieszył się olbrzymim zainteresowaniem, zwłaszcza młodych. Jego zawsze pozytywne podejście do trudnych zagadnień obrony ludzkiego życia było dla nich czymś zupełnie nowym i uważali, że to coś naprawdę porywającego. Podczas przerwy otoczyli Profesora wielkim kołem i zadawali wiele pytań, na które cierpliwie odpowiadał, jak zawsze z uwagą i uśmiechem. Znakomicie tłumaczyła znana liderka pro-life i terapeutka rodzinna, Rosjanka i katoliczka – Galina Maslennikowa, która była po naszych szkoleniach i znała książki Profesora.
Chciałam, aby Profesor pojechał także na kongres pro-life do Kijowa. Wiele lat wcześniej, właśnie w Kijowie, przetłumaczono na język rosyjski i wydano jego książkę na temat metody termicznej naturalnego planowania rodziny. Był z tego bardzo zadowolony i podarował mi jedyny egzemplarz tej książki, który miał w domu. Na wyjazd do Kijowa zgodził się chętnie i z radością już planował ten wyjazd, ale niestety nagła, poważna choroba go udaremniła.
Gdy odwiedzałam go w szpitalu, martwił się, że nie będzie w stanie pojechać na Ukrainę, a tak bardzo mu zależało. Uspokajałam go jak mogłam, żeby się nie martwił, jakoś sobie poradzimy. Wiedzieliśmy jednak, że najprawdopodobniej życie profesora dobiega już kresu.
W szpitalu leżał na sali pięcioosobowej. Nie było jakichś specjalnych względów dla Profesora. Uważał to za oczywiste. Taki sam pacjent, jak inni. Powiedział mi wówczas, że jedną noc miał koszmarną, bo jak żywe wróciły mu wspomnienia z obozu. – Ale już jest dobrze! – podkreślał. Jego zawsze optymistyczny uśmiech był naszym ostatnim pożegnaniem.
W tym wspomnieniu muszę jeszcze zwrócić uwagę na olbrzymi wpływ Profesora Fijałkowskiego na pozytywne patrzenie na ochronę poczętego życia i jego matki. W tym samym czasie na Zachodzie lub w USA dochodziło do pełnych agresji konfrontacji. On się z tym nie zgadzał. W Polsce pokazywaliśmy piękno macierzyństwa, odpowiedzialne ojcostwo, rozwój prenatalny dziecka i jego dynamiczny rozwój. Duża w tym zasługa Profesora.
Prof. Fijałkowski był niezwykle wyczulony na słowa. Zależało mu, aby tak dobierać wyrażenia, aby ukazywały i budowały dobro. Zawsze podkreślał, że każdy bodziec trzeba świadomie przetwarzać pozytywnie. Pisał dużo, miał znakomity język. Do tych pozytywnych idiomów nawiązywał podczas swoich wykładów, wyśmiewał żywcem tłumaczone z angielskiego wyrażenia proaborcyjne.
Nieustannie wkładał nam do głowy, że nie można odnieść sukcesu w krzewieniu cywilizacji życia, jeżeli o sprawach pro-life, mówi się językiem anty-life, gdyż wówczas przekaz staje się niejasny, niezrozumiały, wewnętrznie sprzeczny – nie pociągnie nikogo.
To on nazwał dziecko w łonie matki, nie płodem (termin medyczny), ale dzieckiem poczętym. To wyrażenie udało się nawet wpisać do ustaw, stało się więc terminem prawnym.
Profesor nieustannie podkreślał, że dziecko w okresie prenatalnym poczyna się, rodzi się..., gdyż to ono jest przyczyną zmian i podmiotem sytuacji. Stąd też tytuł jednej z najbardziej znanych książek Profesora „Rodzi się człowiek”.
Któregoś razu podczas wykładu na konferencji pro-life Profesor wyciągnął plakat ukazujący dziecko w jajku symbolizującym łono matki. Dookoła był napis: „dziecko nienarodzone”. Wszędzie było pełno tego plakatu, a nam wszystkim się podobał i wydawał się bardzo pozytywny. Tymczasem Profesor stanął za mównicą, pokazał ten plakat i zapytał:- Dlaczego nazywacie poczęte dziecko NIENARODZONYM? Czy jeszcze czegoś mu brakuje do bycia człowiekiem? Nie należy określać je poprzez negację! Nienarodzony - to znaczy, że czegoś mu brakuje, aby w pełni być człowiekiem! Widząc nasze zdziwione miny dodał: -No więc – jeżeli to dziecko jest nienarodzone, to ja jestem NIEUMARŁY staruszek! Wszyscy w śmiech, ale pozostawało w pamięci. Profesor pozostawił po sobie wiele kolejnych artykułów „Słowniczka Pro-Life”, który był publikowany co miesiąc w Głosie dla Życia i innych publikacjach.
Organizując szkolenia dla liderów ze Wschodu z naturalnego planowania rodziny i tematyki obrony ludzkiego życia starałam się zwracać szczególną uwagę na język, którego używamy, aby przekazywać te treści. To była zasługa Profesora. To on mnie tego nauczył! Nie było to łatwe, gdyż wszystko należało tłumaczyć na język rosyjski. Zaczęliśmy więc od szkolenia tłumaczy i to dawało znakomite rezultaty. Wiedza i pozytywny przekaz w dziedzinie obrony życia to podstawa głoszenia Ewangelii Życia. Tego właśnie uczył nas prof. Fijałkowski. To swoje przesłanie zostawił w świadomości wszystkich osób zaangażowanych w obronę ludzkiego życia w Polsce co najmniej w dwóch pokoleniach.
Jestem polonistką, język ma dla mnie olbrzymie znaczenie. Podziwiam nowatorskie podejście Profesora do pozytywnego języka pro-life. On w tym pozytywnym języku i podejściu do całej sprawy pro-life nadal żyje.
Starałam się i nadal staram się używać języka prof. Fijałkowskiego. Przy każdym określeniu „dziecko poczęte” wspominam go, jakby stał przy mnie z tym swoim skromnym, życzliwym uśmiechem i błyskiem w oczach. To podejście jest dzisiaj niezwykle potrzebne ze względu na nasilającą się konfrontację społeczną.
Jeszcze dzisiaj ten pozytywny język Ewangelii Życia jest używany w ruchach pro-life, zwłaszcza przez osoby starsze. Niestety młodzi często ulegają wyrażeniom propagandy aborcyjnej lub żywcem tłumaczą idiomy angielskie. Pokazanie niezwykłej osobowości, świętości osoby prof. Fijałkowskiego, jego heroicznie pozytywnego podejścia do ochrony ludzkiego życia i używanego języka, jest obecnie niezwykle potrzebne, aby obrońcy życia nie ulegali pokusie ostrych konfrontacji i zachowań agresywnych.
Czas mija bardzo szybko! Właśnie mija 22 rocznica odejścia prof. Włodzimierza Fijałkowskiego do Domu Ojca. Jednak pamięć o nim nadal jest żywa! Dzisiaj, w czasach wielkiego ataku cywilizacji śmierci, kiedy tak wielu młodych nie rozumie sensu i błogosławieństwa daru rodzenia, piękna macierzyństwa i ojcostwa, a nawet w ogóle nie chce mieć dzieci, duchowa obecność śp. prof. Włodzimierza Fijałkowskiego jest znakomitym drogowskazem dla krzewienia cywilizacji życia i miłości.